Bla, bla, bla...


Jak traktujemy rady i wskazówki innych? 
Podobnie jak tytuł posta?
 Udajemy, że ich nie słyszymy?
 Traktujemy poważnie?
 Naśmiewamy się z nich?
 Są dla nas cenne?
 Są zbyteczne?
 Czy, w ogóle, udzielanie rad innym ma jakiś sens? 
Może jesteśmy zbyt "mądrzy" na ich słuchanie?  


Jedno jest pewne, lubimy radzić, ale gorzej wychodzi nam, gdy rada kierowana jest w naszą stronę..
Mam takie wrażenie, że im człowiek jest starszy tym chętniej ich słucha, choć to wcale nie znaczy ,że się częściej do nich stosujemy.
Nastolatek, ma własny świat i żadna rada od Ciebie na nic mu się zda. Ewentualnie, to on może Ci coś poradzić. 

Jak jesteś starszy, rady innych traktujesz trochę "z góry "..  
Masz już, przecież poukładane w głowie i to co robisz ma sens.. A zmiany?? Po co mi zmiany... ?Będzie łatwiej? 
Nie sądzę...
 Słuchasz tych wszystkich wskazówek, bo niegrzecznie byłoby czynić inaczej. 
Ale myślisz po swojemu.

Kiedy zostajesz mamą... ho ho.. to dopiero przybywa Ci rozumu. 
Wszystko wiesz lepiej i absolutnie każda rada jest Ci zbędna... 
Ciężko zmienić schemat.. A jak się coś zepsuje? 
"Nie usypiaj go w wózku... Przecież to niewygodne..- Ta.... niewygodne.. Ale tylko tak śpi.. I ja będę właśnie tak robić..!"

 Jest mnóstwo przykładów w tym temacie.. Tylko, czy faktycznie matki się "wymądrzają"-  jak ktoś kiedyś powiedział? 
Czy, pozjadałyśmy wszystkie rozumy? 

Odkąd jestem mamą zupełnie inaczej podchodzę to niektórych rad, wskazówek.. itd..  
Tak naprawdę, korzystamy z nich chętniej jeśli faktycznie szukamy rozwiązania pewnego problemu.. Jeśli coś nas nie dotyczy, zazwyczaj nas to nie obchodzi. 
Mamy spokój, z u sypianiem dziecka? Nie słuchamy rad w tym temacie. 
Nawet, jeśli mogłoby nam one pomóc. W pewnych tematach "jesteśmy lepsi, mocniejsi". 
"I co Ty, tam będziesz mi mówił??? i radził? " 

Zdaje sobie sprawę, że niektóre rady albo proponowane metody są dziwne? 
Przyznam że kiedyś jak Tymek, miał może z 5 miesięcy postanowiłam wypróbować jedną metodę usypiania- zostawienie dziecka w łóżeczku. Wybaczcie, że nie powiem Wam teraz, ale nie pamiętam, jak ta metoda się nazywała..
  Chodziło w niej o to,  żeby zostawiać dziecko w łóżeczku, a gdy będzie płakać to trzeba to przeczekać kilka minut. Później przychodzimy, przytulamy, odkładamy i znowu wychodzimy.. I tak powtarzamy tę czynność, wydłużając czas, między odwiedzinami. Ten sposób miał zagwarantować samodzielne usypianie dziecka. Dziecko, oczywiście miało prawo płakać, krzyczeć, ale my, wg tej metody, nie powinniśmy się u niego zjawiać wcześniej niż czas określony między odwiedzinami, czyli np 7 minut.
Poddałam się szybko.. Nie mogłam znieść, że dziecko płacze, a ja choć mogę, to nie chce go przytulić? 
On nie może mnie mieć, przy sobie, będąc taki malutki? 
To nie było  dla mnie. 
Spróbowałam, ale pozbawianie bliskości, to nie jest dobra metoda. 

Im jestem starsza, tym bardziej liczę się, ze zdaniem innych. Wierzę w to, że inni chcą pomóc.
 Nie jestem zapatrzona w swoje metody. 
Nie biorę wszystkiego do siebie, cedzę niektóre wskazówki przez własny durszlak wartości i zasad. Staram się korzystać z rad, bo chce najlepszego dla siebie i dla rodziny.  Może ten inny sposób okaże się lepszy? Czasem warto zaryzykować.










Komentarze

  1. Ja osobiście nie cierpię gdy ktoś komentuje jak wychowuje swoje dziecko i te teksty: później sobie nie dasz rady, kładz do spania w łóżeczku itp. Przecież każde dziecko jest inne, na każde działają inne metody, przed porodem mówiłam sobie że będę robić tak A nie tak, ale życie weryfikuje..nie wszystko jest tak jak miało być, ale trzeba sobie radzić. Pozdrawiam :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tekst o łóżeczku, jest KULTOWY!!! :) hahaha:)

      Usuń
  2. Ja generalnie staram się słuchać dobrych rad. Na samym początku potwornie mnie drażniły, teraz staram się na nie patrzeć z dystansem. Wysłucham, często skorzystam lub po prostu zrobię po swojemu :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I właśnie o to chodzi. Ja czasem próbuję, z czystej ciekawości:)

      Usuń
  3. Zdecydowanie teraz słucham rad chętniej. Niby przeczytałam masę rzeczy o dzieciach, ale jak się Liam pojawił to miałam wrażenie, że nie wiem nic. Teraz wspieram się każdymi dobrymi radami doświadczonych osób :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja właśnie nie przeczytałam praktycznie NIC. Miałam kilka książek ale w ogóle mnie do nich nie ciągneło. Po co czytać o czymś, co mnie teraz nie dotyczy.. Tak sobie myśłałam. Potem jak tylko urodził się Tymon- pomyśłałam - kurcze, nic nie przeczytałam.. haha Może byłoby prościej, łatwiej, ale teraz wiem, że inni czasem bardziej pomogą. Można się dopytać, wypytać, dyskutować. Co jest niemożliwe z już z góry napisaną książką. Dlatego, w sumie, nie żałuję braku zainteresowania książkami. Teraz wiem, że raczej by mi nie pomogły.. Choć te o żywieniu są ok:)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty